Jedynym państwem Azji Centralnej, które zagnieździło się w świadomości Europejczyków, pozostaje Afganistan. Dawne republiki radzieckie: Tadżykistan, Turkmenistan, Uzbekistan i Kirgistan, zlewają się w jakąś bezkształtną całość, ich istnienie umyka świadomości Europejczyków. I tylko dzięki temu, że stały się państwami końca, zachowały one stary, niekoniecznie dobry świat. Pozostały probierzem tego, czym było imperium radzieckie i co po sobie zostawiło – na każdej możliwej płaszczyźnie: politycznej, gospodarczej, religijnej, kulturowej, społecznej.
Frunze w meczecie jest kulturowym reportażem z Kirgistanu – niegdysiejszej Kirgizji, jednego z najbardziej tajemniczych państw Azji Centralnej. Autor pokazuje jego teraźniejszość, mocno – znacznie mocniej, niżbyśmy się spodziewali – naznaczoną sowiecką przeszłością. Pokazuje świat o historii długiej i krótkiej zarazem. Świat, który miał być monolitem, a jest pełen sprzeczności.
Ontologicznie końcem będzie to, co nieistotne i niewidoczne. Albo nieistniejące. Kirgizja jest na końcu. Na końcu świata. Niewielu ludzi wie, gdzie jest Kirgizja, a jeszcze mniej – czym ona jest. Można tam znaleźć Związek Radziecki, jaki przechowujemy we wspomnieniach. Dziadowski, a jednocześnie egzotyczny. Fascynujący i odpychający zarazem. Taka jest właśnie Kirgizja: azjatycka kultura zmieszana z islamem i sowiecką historią. Państwo zupełnie nieznane, w którym czas płynie wolniej. Kirgizja ostatnia, na samym końcu.